Dziś chciałabym napisać o czymś, co od dawna jest w moim sercu, mimo że kiedyś wyśmiałabym
każdego, kto choćby wspomniał o takiej możliwości, a mianowicie o tym, dlaczego chciałabym pracować w szkole.
Jak byłam młodsza, kiedy sama jeszcze chodziłam do szkoły, nie widziałam sensu w nauczaniu. Myślałam sobie, że to strata czasu i energii. Niby po co miałabym przekazywać komuś moją wiedzę? I że niby mam się uczyć tylko po to, żeby potem nauczać innych? No way.
Nawet w momencie, kiedy wybrałam już kierunek nauczycielski, byłam zdania, że nigdy, przenigdy nie podejmę pracy w szkole. Choćby mnie torturowali. Never ever. Kiedy wykładowcy na studiach pytali, kto z nas rozważa i planuje taką karierę, jako jedna z nielicznych nigdy nie podnosiłam ręki.
A jednak. A jednak coś we mnie uległo zmianie. Kiedy? Podczas pierwszych praktyk, które odbyłam w gimnazjum. Pamiętam jak mieliśmy do wyboru: szkoła podstawowa lub gimnazjum. Wszyscy oczywiście pobiegli do tej pierwszej, no bo dzieciaczki takie słodkie i tak dalej. Jedynie ja i jeszcze jedna koleżanka wybrałyśmy gimnazjum. Wszyscy nas ostrzegali, mówili, że wrócimy z ogolonymi głowami :D Ja jednak nie brałam sobie tych ostrzeżeń do serca. I dobrze! Praktyki w moim gimnazjum były jednym z bogatszych doświadczeń w moim życiu. To prawda, najadłam się stresu co nie miara, ale warto było. Miałam mnóstwo zajęć, ponieważ moja Pani opiekun zajmowała się kółkiem teatralnym i innymi rzeczami więc wszystkie jej klasy przypadły mnie :) Miałam więc okazję spędzić trochę czasu z tą "rozwydrzoną współczesną młodzieżą" i wiecie co? Pokochałam ich! A oni mnie :) Na koniec wręcz płakałam, że muszę wracać, mimo że studia kochałam równie mocno.
Myślę więc, że od tej pory coś w moim sercu pękło choć później znowu gdzieś to przygasło i nie składałam CV do żadnych szkół. I błąd. Koniec końców, wylądowałam w firmie i każdego dnia wołam do Pana o pracę w szkole :) Nie chodzi o to, że jest mi tak źle, po prostu mam w sercu pragnienie, aby uczyć.
Jestem wdzięczna Bogu, że mimo wszystko daje mi możliwość, aby to robić. Mogę uczyć 4 razy w tygodniu w szkole językowej oraz prowadząc kurs unijny. I choć odbywa się to często do późnego wieczora, po 8 godzinach pracy w firmie - uwielbiam to!
Po tym jakże długim wstępie przejdźmy więc do sedna, a więc: dlaczego szkoła publiczna jest dla mnie tak kusząca?
Po pierwsze, moim głównym źródłem utrzymania będzie mogła być praca, którą lubię.
Tak jak wspomniałam wcześniej, obecnie pracuję w firmie, bo nie wyżyłabym z samych kursów językowych. Jeślibym jednak uczyła w szkole publicznej, miałabym stały dochód, dzięki któremu mogłabym się utrzymać i nie traciłabym czasu na pracę i obowiązki, których nie lubię i które raczej do niczego mi się w życiu nie przydadzą. Po prostu firma to nie moje otoczenie. W szkole, wykonując swoje obowiązki, jednocześnie doskonaliłabym swoje umiejętności i zainteresowania.
Jak to mówią, Bonus Pack.
Po drugie, wizja wakacji, ferii i przerw świątecznych.
Oczywiście. Kto o tym nie myśli? Mając perspektywę potrzeby wzięcia kilku dni urlopu, aby nie przychodzić do pracy pomiędzy Świętami a Sylwestrem a należącymi się dniami wolnymi ... cóż, chyba nikogo nie zdziwi fakt, że wybiorę to drugie :)
Mimo, że wiem, iż praca nauczyciela bywa ciężka to jednak wizja kilku tygodni wolnego przemawia do mnie o wiele głośniej. :)
Po trzecie, mogłabym w końcu zacząć rozwijać swój staż.
Nie wiem, ilu z was orientuje się w szczeblach stanowiskowych nauczyciela, ale gwoli rozjaśnienia tematu, wspomnę tylko, że rozpoczynając pracę w szkole, lądujemy, bez względu na wiek i doświadczenie, na najniższym szczeblu, czyli na nauczycielu - stażyście.Nie zdziwi więc nikogo fakt, że nie chciałabym w wieku czterdziestu lat być takim właśnie nauczycielem stażystą, zarabiającym 1.600 zł netto. A więc, im szybciej zacznę, tym lepiej. :)
Po czwarte, miałabym kontakt z ludźmi.
Tak, wiem. W firmie przecież też mam. Ale uwierzcie, istnieje pewna różnica pomiędzy kontaktem z uczniami a kontaktem ze współpracownikami (często dobrze po 40-stce) zamulającymi (podobnie jak ja) przed ekranem monitora. Nikt nie potrafi rozbawić tak jak gimnazjalista :D
Po piąte, praca w szkole to praca w budżetówce.
A więc raczej nie musiałabym się przejmować, że "szef" nagle zmieni zdanie i mnie zwolni, bo nie ma pieniędzy. Dyrektor nie płaci mi ze swoich pieniędzy, a zwalniając mnie narobiłby sobie tylko bigosu więc raczej miałabym stałą, bezpieczną posadę. Zresztą, przyjrzyjmy się naszym nauczycielom. Czy któryś z nich został zwolniony? Czy raczej pracują w jednej szkole do emerytury, jeśli nie na emeryturze? No właśnie :)
Po szóste, w szkole nie chodzi o pieniądze.
Biznes, jak to biznes, zawsze chodzi tam o forsę. Żeby tylko jak najwięcej zarobić, bez względu na wszystko. Nieważne kogo i w jaki sposób się oszuka, cel uświęca przecież środki. No nie dla mnie. Ja się na coś takiego nie piszę. Jestem zdania, że pieniądze to nie wszystko. A niestety, ale w firmie chodzi wyłącznie o nie. W przeciwieństwie do szkoły. Tam chodzi o edukację, o uczniów. Pewnie, że dyrektor może traktować swoich podwładnych przedmiotowo, to niewykluczone. Jednak praca sama w sobie nie opiera się na zysku. I ja to lubię. :)
Jeśli dotrwaliście do końca to gratuluję :D Dajcie znać w komentarzu! :)
A może są tutaj jacyś nauczyciele, którzy myślą sobie: "Co też ona wypisuje?!" Również dajcie znać!:)
Trzymajcie się ciepło! <3
Komentarze
Prześlij komentarz